wtorek, 27 października 2009

„skateboarding narodził się na ulicy i to jest jego miejsce"




Jakieś dwa lata temu nosiłam się z zamiarem wydania deskorolkowego zina, skończyło się na planach, ale zostało mi nieco materiałów. Wtedy to było niesłychanie ważne dla mnie, w zasadzie nadal jest, ale już trochę na innej platformie. Tak czy siak postanowiłam się podzielić moimi refleksjami z tamtego okresu.

Po opadnięciu pierwszej fali popularności skateboardingu i zamknięciu większości skateparków (co można łączyć z kryzysem gospodarczym w latach 80-tych) większość skaterów wyszła na ulicę. Przestrzeń miejska stała się nowym polem manewrów dla wyobraźni. Streetskating – jazda po ulicy z najlepszymi sposobami wykorzystania środowiska ulicznego. Poręcze, schody, murki, ławki, podjazdy okazały się fantastycznymi elementami do jazdy w tym stylu. Kreatywne i niekonwencjonalne wykorzystanie małych form miejskich to cechy znamienne streetskatingu. Mając jakiś kontakt z deskorolką i poruszając się w mieście inaczej je postrzegam. Zastanawiam się co można by zrobić, jakie triki i na czym..murek, poręcz...nieważne co, wszystko widzę oczyma wyobraźni. Widzę to czego większość nie widzi, wykorzystuję miasto w sposób w jaki większość osób nie jest w stanie wykorzystywać i nawet jeśli to się dzieje tylko we mnie i w mojej wyobraźni to i tak mam z tego satysfakcję.

Ostatnio spotkałam się z wypowiedzią pewnego proskater'a, mówił, że ludzie nie rozumieją skejterów, nie chcą ich zrozumieć i uważają ich za huliganów, którzy niszczą miasto, strasznie przy tym hałasując. Dlatego dziś buduje się skateparki, w których zamyka się skater'ów nie pozwalając im tym samym jeździć po ulicach. Skatepark rozumiany jako ograniczenie przestrzenne i krzywda dla skejterów. Ciekawe...zastanowiło mnie to. Oczywiście nie byłabym zadowolona z tego, że ktoś zabrania mi jeździć po ulicy i ogranicza mnie w jakikolwiek sposób, ale nie płakałabym gdyby budowano skateoparki. Należy zwrócić uwagę na to, iż wspomniany proskater pochodzi z USA , można wnioskować więc, że jego mentalność różni się od naszej. W kraju rozwiniętym gospodarczo buduje się z skateparki bo już nie bardzo jest na co wydawać pieniądze. Wprost przeciwnie jest u nas, nie buduje się wielu skateparków bo pieniądze (w większej części przypadków) bądź ciasne umysły są problemami. Brakuje autostrad i porządnych dróg, a co tu mówić o skateparkach. Nie ma co porównywać zacofanej gospodarczo Polski z takimi Stanami Zjednoczonymi, ale czekam na dzień w którym i u nas będzie się budować przestrzenie dla skejterów. Na szczęście przy niedoborze infrastruktury skateboardingowej nie ma, jak dotąd, aż tak bardzo radykalnych zakazów jeżdżenia po ulicach. Wydaję mi się, że pochodzenie i różnica mentalności z tym związana powodują, że, np taki Jasio spod bloku na Czubach, który jeździ na desce jest w stanie bardziej docenić skatepark, o który trzeba trochę powalczyć niż taki John z Brooklynu, dla którego nigdy nie istniały takie problemy jak brak profesjonalnego skateparku.

Nie mam pewności czy da się wypracować kompromis w społeczeństwie, raczej niechętnie nastawionym do deskorolki, skejterów i skateboardingu. Wydawać się może, że to jakoś funkcjonuje, np tu na naszym lubelskim podwórku. Lubelscy skejterzy raczej nie miewają większych problemów ze steetskatingiem, ale czy to nie wynika z wyrzutów sumienia? Jak dotąd władze miasta nie były w stanie zaoferować konkretnych propozycji dla młodych ludzi. Jednak temat drążony bezustannie w świadomości urzędników przez pewnego niezmordowanego typa wydaje się być wrzucony wreszcie na wokandę. Trzymam kciuki.

niedziela, 25 października 2009

Berlin i trochę sztuki.

Kilka kolejnych fotek,tym razem Berlin. Chaotycznie załadowane zdjęcia, ale taka chaotyczna właśnie była moja wyprawa. Dwudniowy maraton muzealny.Począwszy od Bauhausu a na wystawach sztuki starożytnej Grecji i Egiptu kończąc.
Max Ernst

Otto Dix


Dodaj obraz


Dawno nic nie pisałam, więc dziś postaram się nieco nadrobić korzystając z mało korzystnej aury spod znaku koca i kubka herbaty. Przeglądając stare zdjęcia znalazłam kilka, których nigdy nie publikowałam. Nie jestem fotografką ani ciut ciut, ale za to lubię podróżować i pstrykać. To podróżowanie to może za duże słowo, bo to nie aż taka skala jaką bym sobie życzyła..ale powiedzmy, że miałam kilka wybornych okazji, aby zaspokoić nieco "podróżnicze" ciągoty. Na pierwszy strzał Nowy Jork. Zdjęcia sprzed dwóch lat.